|
Skawińskie dziesięć tysięcy kroków
18-05-2011
W sobotę 14 maja po raz trzeci zmierzyłem się z 10km w Skawinie.
Za pierwszym razem, w 2009 roku zajęło mi to 43 minuty i 54 sekundy, w 2010 roku 40 minut i 8 sekund, tak więc po prostej kalkulacji tym razem powinienem wybiegać 36 minut i 22 sekundy… Niestety, wyników biegania nie da się opisać prostą funkcją liniową. Bardziej realistyczna byłaby y = 1/x A może raczej na szczęście wyników biegania, a tym bardziej i życia, nie da się opisać funkcją matematyczną… Dzień wcześniej zadedykowałem mój start pewnej ważnej osobie – i chyba może być ze mnie troszeczkę dumna. Cel: pokonać barierę 40 minut. Zrealizowany co do joty, a nawet z nawiązką – czas na mecie 39 minut i 21 sekund. 68 miejsce w generalce i nowa życiówka. I chyba ostatnia… Start biegu o godzinie 15.00. Czy taka pora jest idealną, mam wątpliwości. Ale, że nic do gadania nie miałem, więc potulnie razem z resztą prawie 650 biegaczy stanąłem przed startową bramą. W tym roku po raz pierwszy zastosowano metodę mierzenia czasu za pomocą czipów – i okazało się to bardzo trafną decyzją. Początek biegu w tłumie, później było zdecydowanie lepiej. Przez cały czas było bardzo, ale to bardzo, duszno, zbierało na deszcz, ale ani kropelka nie spadła z nieba. A mały deszcz na pewno wielu biegaczom dodałby skrzydeł. Biegło mi się ciężko, mimo tego na półmetku czas zwiastował ładny wynik na mecie. Nie było chętnych osób do rozmowy, może dlatego, że w trakcie III zakresu trudno o sensowny dialog. Naprawdę ciężko było na podbiegu w okolicy 7 kilometra, kiedy to małe mroczki pojawiły mi się przed oczami. Wreszcie ostatnia pętla przy rynku, wbiegnięcie do parku i pełny gaz na ostatnie prostej. Meta. Alleluja. Rety, byłem bardziej zmęczony niż po maratonie. Podsumowując, bieg udany (ładne miejsce w klasyfikacji generalnej i nowy rekord życiowy). Mam nadzieję, że godnie zaprezentowałem barwy naszego stowarzyszenia. Stwierdzam jednak publicznie, że krótkie dystanse zdecydowanie mi nie pasują. Dlatego też zaplanowałem następny start 18 czerwca w półmaratonie… Mam nadzieję, że po jego zakończeniu nie powiem, że dystans 21.097km zdecydowanie mi nie pasuje ;) Dwóch największych zwycięzców biegu: ja i mój chrześniak Janek Damian Kośmider
Powrót
|
|