|
3:06:06 Rajécky Maraton 2011
23-08-2011
Trzęsienie ziemi już nastąpiło, teraz mogę przejść do rozwinięcia tematu.
Start w tym maratonie potraktowałem w kategorii treningowej. Co to znaczy? Bieg bez żyłowania organizmu, bez szarpania i bez presji na wynik. Po raz pierwszy nocowałem w szkolnej sali gimnastycznej (za symboliczne 2 Euro). Wiedziałem już, że się nie wyśpię. I tak też było: ktoś chrapał, ktoś mówił przez sen, jeszcze ktoś inny w środku nocy chodził po sali. Kolejne doświadczenie za mną... Rajec to słowackie miasteczko (około 6.000 mieszkańców). Dlatego też taki mały maraton charakteryzuje się własnymi prawami, więc nie będę bardzo warczał, że w pakiecie startowym nie było koszulki (była na mecie – ale do kupienia), że medal to kawałek ozdobionej deseczki z przewiązaną sznurówką, że jedzenie na mecie było marnej jakości. Nie będę warczał, bo nie potrafię znaleźć polskiego miasta o zbliżonej populacji organizującego co roku maraton. Libiąż, Trzebinia, hmm… Dodatkowo, bardzo wielu kibiców zgromadziło się przy trasie – i uwaga – z ulicznych głośników puszczano muzykę (nie była to zdecydowanie muzyka dodająca energii, tylko coś á lá słowackie disco-polo) Start punktualnie o godzinie 10.00. Trasa najpierw okrążała rynek, a potem biegła drogą przez kolejne miejscowości. Nie była ona wyłączona z ruchu ulicznego, więc co chwila mijał mnie autobus, traktor czy ciężarówka. Bieg w chmurze spalin do przyjemnych nie należy – i ten fakt jest dla mnie największym minusem. Biegnę początkowo ze Słowakiem, trochę rozmawiamy – ale tylko trochę, bo jednak nasze języki się różnią. On skręca, bo robi półmaraton. I od 11km biegnę sam, biegnę spokojnym tempem 4’25km/min. Pierwsza połowa trasy pod górę, delikatnie ale systematycznie pod górę. Półmetek mijam w czasie 1:33:00. Myślałem, że druga część trasy minie szybciej. Niestety… Szczerze, to mi się trochę nudziło: biegłem sam (a sam ze sobą rozmawiać nie będę) i trasa nie prowadziła przez żadne ciekawe miejsca. Zdecydowanie wolę maratony w dużych miastach. Tempo utrzymuję stale na poziomie 4’25. Zmęczenie daje znać o sobie (wysoka temperatura i duża wilgotność dokładają swoje trzy grosze). Na 30km myślę, że jeszcze tylko 12km przede mną, czyli tyle co trening w drugim zakresie. Zaczynam liczyć drzewa mijane po drodze, żeby zapełnić czymś myśli. 38km mijam na spokojnie, nie przyspieszam, byle do mety. Wreszcie finisz z czasem 3:06:06 i 30 miejsce w klasyfikacji generalnej (na 250 uczestników). Sprawdzian zdany i przy okazji nowa życiówka na maratońskim dystansie. Podsumowując, trening zaliczony. Jest fundament do ataku na barierę 3 godzin w październiku. Ale maratonu nie polecam – otwarty ruch uliczny potrafi naprawdę przeszkadzać, szczególnie kiedy na ostatnich kilometrach trzeba rozglądać się podczas zmieniania strony ulicy. Damian Kośmider
Powrót
|
|