STRONA GŁÓWNA


 STOWARZYSZENIE


Kim jesteśmy
Statut stowarzyszenia
Władze stowarzyszenia
Deklaracja członkowska

 O NAS


Członkowie
Nasze sukcesy
Maratończycy
Maratończycy - wyniki
Wspomnienia z biegów
Falstart w mediach
Puchar Falstartu

 BIEGAJ Z NAMI


Wspólne treningi
Wspólne wyjazdy
Nasze trasy biegowe
Kalendarz biegów

 KONTAKT


    falstart.chrzanow@wp.pl

 

    KRS        0000364846

    NIP         628-224-17-74

    REGON   121381149


 GALERIA


Galeria





12-godzinna walka

Do udziału w piątej, jubileuszowej edycji 12-godzinnego Podziemnego Biegu Sztafetowego w Kopalni Soli w Bochni zgłosiliśmy się jako drużyna AGEZ: Aleksandra Jachimczyk, Grzegorz Drabik, Edward Skowroński i Zbigniew Łuszczek.



      W tych unikatowych na europejską skalę zawodach, rozgrywanych blisko 200 metrów pod ziemią zajęliśmy 15 pozycję, pokonując w wyznaczonym czasie dystans przeszło 163 kilometrów i 40 innych zespołów. W zawodach tych braliśmy udział po raz pierwszy. Naszym najważniejszym celem, postawionym przed zawodami, była przede wszystkim dobra zabawa, rywalizacja miała drugorzędne znaczenie. Na miejscu jednak emocje wzięły górę. Zacznijmy jednak od początku.

 

Cel 1 – Przebrnąć przez losowanie

 

      Ze względu na warunki panujące w kopalni organizatorzy wprowadzają ograniczenia dotyczące limitu uczestników. Z przeszło stu zgłoszonych zespołów, w drodze losowania, wyłaniają 45 sztafet, z których każda liczy czterech uczestników. Dodatkowo dziesięć drużyn otrzymuje zaproszenie na bieg bez udziału w loterii. Losowanie odbywa się trzynastego w piątek, w samo południe. Wszyscy z napięciem oczekujemy na jego wyniki. Udało się, znaleźliśmy się w gronie szczęśliwców!

 

Cel 2 – Dobra zabawa

 

      Do Bochni przyjeżdżamy w sobotni ranek. Za kilka godzin mają rozpocząć się długo oczekiwane zawody. Na zewnątrz panują warunki atmosferyczne zniechęcające do biegania. Tym razem jednak nie martwimy się tym, gdyż bieg odbywa się pod ziemią. Wchodzimy do ciasnej windy, zamykają się za nami drzwi. Rozpoczyna się nasza przygoda. Zmierzamy do zupełnie innej krainy, położonej w głębi Ziemi. Zatrzymujemy się na poziomie -250 metrów, skąd długim korytarzem podążamy do Komory Ważyn. W tym oto miejscu mamy spędzić najbliższą dobę. To tutaj znajduje się między innymi biuro zawodów, sypialnia, kawiarnia, restauracja, boisko sportowe.

 

      Po załatwieniu wszystkich formalności, przystępujemy do ustalania odpowiedniej taktyki. Naszym przewodnim założeniem jest szczęśliwe ukończenie biegu, bez kontuzji, w dobrych humorach, które mają nam towarzyszyć podczas całego pobytu w tym podziemnym świecie.  Nie myślimy o zaciętej rywalizacji, zależy nam jedynie na tym, aby uplasować się w pierwszej połowie wszystkich drużyn. Podczas rozmowy czas szybko płynie, wielkimi krokami zbliża się godzina 10, kiedy to rozpocznie się bieg. Jako kapitan drużyny przypada mi pierwsza zmiana. Udaję się więc na start honorowy, który ma miejsce w Kaplicy św. Kingi. Władze Bochni oficjalnie rozpoczynają V jubileuszową edycję imprezy, życząc wszystkim uczestnikom wspaniałej zabawy. Truchtem, w ramach rozgrzewki podążamy na odpowiednie strefy startowe, z których odbędzie się start ostry i dwunastogodzinna walka. Walka ze sobą, przeciwnikami i czasem…

 

      W pełnej gotowości oczekujemy na sygnał startowy. Wtem słyszymy dźwięk syren, oznaczający, że czas ruszyć do boju. Trasa, którą przemierzać będziemy przez najbliższe godziny, znajduje się powyżej Komory Ważyn. Aby się tu dostać należy pokonać różnicę 307 stopni. Schody te do końca biegu będą naszą największą udręką. Rywalizacja odbywa się na 2,5 kilometrowej pętli, wiodącej szybami Campi i Sutoris. W jednym z nich odczuwany jest podmuch wiatru z szybu wentylacyjnego i przejmujący chłód. W drugim natomiast jest za ciepło, kurz z podłoża unosi się w powietrzu, utrudniając oddech. W korytarzu, którym biegniemy panuje lekki półmrok. Podążamy wąską ścieżką, która w najszerszym miejscu ułożona jest z trzech, betonowych płyt chodnikowych. Ruch odbywa się „po agrafce”, co oznacza, iż ciągle nadbiega ktoś z na przeciwka, ktoś inny nas mija. Z głośników płynie muzyka.

 

      Ruszam. Przejęta całą sytuacją zapominam, że miało być spokojnie, przede mną jeszcze cały dzień w pełnej gotowości. Jednak emocje robią swoje, staram się możliwie jak najszybciej pokonać jedno okrążenie po którym ktoś z drużyny przejmie ode mnie pałeczkę. Dobiegam do strefy zmian, patrzę na zegarek, minęło nieco ponad 10 minut. Dopiero! A gdzie tam jeszcze 12 godzin? Następnie biegnie Grzesiek, Edek, a na końcu Zbyszek. Oni oczywiście też zapominają o tym, że przyjechali tutaj bawić się, a nie szarżować, szczególnie na początku. Biegną szybko, za szybko, aby utrzymać takie tempo do końca. Kolejna zmiana i następne. Tak jak założyliśmy na początku, wymieniamy się co dwa okrążenia. Dzięki temu zyskujemy godzinę czasu na regenerację.

 

Cel 3 – Utrzymać pozycję

 

      Podczas zawodów na bieżąco wyświetlane są wyniki. Minęły trzy godziny, w dalszym ciągu utrzymujemy tempo narzucone na początku. Czujemy jednak, że sytuacja ta niebawem ulegnie pogorszeniu. Słabniemy, zastosowana taktyka okazuje się kiepskim rozwiązaniem. Godzina to za mało na odpoczynek, organizm bardzo się wychładza, a do tego za każdym razem te schody. W miarę upływu czasu wydaje nam się, iż ich liczba zwiększa się, końca nie widać. W pewnym momencie mimochodem zerkam na tablicę z wynikami i oczom własnym nie wierzę. Odzyskuję ducha walki i biegnę poinformować kolegów, iż jesteśmy na 14 pozycji. We wszystkich wstępują nowe siły. Od tej chwili postanawiamy walczyć. Nie poddamy się tak łatwo, zrobimy wszystko, aby utrzymać się w pierwszej dwudziestce. Mijają kolejne godziny, zmieniamy taktykę, biegając po jednej pętli. Co jakiś czas ktoś z nas przeżywa kryzys. Wspieramy się jednak nawzajem, przecież jesteśmy drużyną. Przyjechaliśmy razem, musimy liczyć na siebie. Słyszeliśmy wcześniej, iż dwie ostatnie godziny ciągnął się w nieskończoność. Nic podobnego, mijają błyskawicznie. To czas, w którym biegamy na granicy swoich możliwości. Zostały dwie ostatnie zmiany. Biegnie Edek, gdyż pozostał mu największy zapas energii. Ze względu na swoją olbrzymią wolę walki, dzisiejszego wieczoru już niejednokrotnie wyciągał nas z opresji. Kończy drugą zmianę. Do końca zostało jeszcze kilka minut. Moja kolej, biegnę. Biegnę najszybciej jak potrafię, nie czuję już zmęczenia. Nagle z głośników słyszę komunikat o natychmiastowym zatrzymaniu się. To już koniec 12-godzinnej podziemnej sztafety.   

 

      Zmęczeni, ale mimo to szczęśliwi udajemy się na zasłużony odpoczynek. Pod wpływem emocji jeszcze długo nie możemy zasnąć dyskutując o zakończonych zawodach.

 

Cel 4 – Wrócić tu za  rok

 

- Ta  impreza ma w sobie coś niesamowitego, nawet sama myśl o tym, że biegamy 250 metrów pod ziemią. Zawody te są dużo trudniejsze od maratonu, w trakcie którego przeżywa się z reguły jeden kryzys. W biegu 12-godzinnym takich momentów jest więcej. Bardzo trudno mobilizować się kilkanaście razy do maksymalnego wysiłku. Mogliśmy potraktować całą imprezę rekreacyjnie, ale daliśmy z siebie wszystko i chyba się opłaciło. Mamy teraz olbrzymią satysfakcję z osiągniętego wyniku. Zwyciężyliśmy jako drużyna, pokonując biegaczy, którzy w rywalizacji indywidualnej wypadają lepiej. Pamięć o innych zawodach z czasem ulegnie zamazaniu, natomiast tego biegu nie sposób zapomnieć – podsumował Grzegorz Drabik z Krzeszowic. Na co dzień pracuje w jednym z krakowskich banków. W wolnej chwili czyta dobre książki, majsterkuje lub pracuje w ogródku. Poza bieganiem, którym uzależnił się kilka lat temu, lubi pływać, jeździć na nartach, łyżwach  i rowerze.

 

- Byłem już na wielu zawodach, ale ten bieg okazał się dla mnie największym wyzwaniem. Wywarł na mnie niezapomniane wrażenia sportowe. Nigdzie nie spotkałem się jeszcze z taką rywalizacją jak tutaj. Nie miał znaczenia poziom wytrenowania, każdy walczył do granic swoich możliwości, gdyż liczył się każdy metr zdobyty dla drużyny. Chciałbym jeszcze kiedyś tu wrócić, aby pokazać wszystkim, że w Chrzanowie są jeszcze zawodnicy, którzy nie boją się wyzwań. Liczę na to, że wrócę do Bochni nie jako turysta, lecz żądny poprawy rekordu sportowiec – zwierzył się Edward Skowroński z Chrzanowa. Początek swojej biegowej przygody datuje na koniec 2003 roku, kiedy to trudność sprawiało mu przetruchtanie kilkuset metrów. Dziś na swoim koncie ma ukończone trzy maratony i liczne krótsze biegi. Przy sprzyjającej aurze, po skończonej pracy wraca pieszo do domu. Jego koledzy zastanawiają się skąd po całym dniu spędzonym na nogach, ma jeszcze siłę na biegowy trening. Jednak dla niego jest to najlepszy sposób na odpoczynek.

 

- Jestem bardzo zadowolony z naszej sztafety. Mimo wszystkich słabości, chciałbym jeszcze raz przeżyć tak wspaniałe chwile, jak te, kiedy po 12 godzinach walki osiągamy metę tego morderczego biegu. Po imprezie pozostała niezapomniana atmosfera zawodów, a także satysfakcja z zajętego miejsca – powiedział Zbigniew Łuszczek. Mieszkający w Chrzanowie zawodnik jest pracownikiem Rejonowego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Systematycznie trenuje od czterech lat, rokrocznie poprawiając wyniki. W swojej biegowej karierze najlepiej  wspomina ubiegłoroczny maraton w Krakowie, podczas którego w całości zrealizował zaplanowaną wcześniej taktykę biegu.

 

Aleksandra Jachimczyk



Powrót



BIEGAJ Z NAMI


Wspólne treningi

 

<tymczasowo zawieszone>


 DOŁĄCZ DO NAS


FACEBOOK

 STRONY O BIEGANIU


maratonypolskie.pl
bieganie.pl
jak-biegac.pl
wbiegu24.pl
www.nasze-bieganie.pl
biegajznami.pl
maratony24.pl
treningbiegacza.pl
runners-world.pl

 PRZYJACIELE


ZADYSZKA OŚWIĘCIM


KTK CHRZANOW





LIOOSYS CMS - web content management